poniedziałek, 7 stycznia 2019

KFC W CIESZYNIE (TZN. W GUMNACH I OGRODZONEJ)


   Jakieś niecałe dwa lata temu inna amerykańska sieć barów szybkiej obsługi dla przekory nazywanych "restauracja" otworzyła w Cieszynie za cmentarzem swój lokal, na temat którego napisałem wtedy trzy świetne i błyskotliwe, ale też bardzo szydercze i pogardliwe artykuły. Kto nie czytał niech sobie pogrzebie w archiwum bloga i je znajdzie (mógłbym tu wstawić link, ale niby po co mam wam ułatwiać zadanie), a kto czytał ten pewnie otwierając ten tekst pomyślał sobie, że w stronę największego na świecie kurczakowego imperium również będę sączył jad nienawiści ubrany w zbudowane z wysublimowanego słownictwa prymitywne kpiny. Nic bardziej mylnego, to będzie tekst sentymentalny i nostalgiczny, a do bywania i jadania w KFC nie zamierzam nikogo zniechęcać.


   Harald Sanders zwany pułkownikiem w roku 1930 w wieku 40 lat w miejscowości Corbin w stanie Kentucky zaczął sprzedawać przygotowywane przez siebie dania z kurczaka i nawet przez myśl mu nie przeszło, że prawie 90 lat później jego produkty będzie można nabyć w Gumnach i w Ogrodzonej, w samym sercu Księstwa Cieszyńskiego. Nie doczekał też tego dnia bo w 1980 roku w wieku 90 lat zmarł na zapalenie płuc. Na szczęście jednak jego dzieło jest nadal kontynuowane i my mamy to szczęście, że możemy już kupować od kilku dni te wszystkie pyszności w lokalach we wspomnianych wcześniej lokalizacjach.


   Z kręcącą się w oku łezką wspominam tą noc kiedy z Cieszyna do Bielska nie było jeszcze dwupasmówki i trzeba było jeździć starą drogą, a ja jako młody kierowca miałem wtedy w użyciu swój pierwszy samochód, którym nie mogło być nic innego jak wyprodukowany w FSM w Bielsku Fiat 126p. Bawiłem się tego wieczoru w ekskluzywnym pubie "69 Jazz Club" w towarzystwie chłopaków z zespołu Kaliber 44 i innych znanych katowickich rapperów gdy nagle zadzwonił mój telefon co nie było czymś normalnym bo komórki mieli w tych czasach tylko wybrani. Dzwonił mój kolega mieszkający w Gumnach i powiedział, że jego rodzice wyjechali i zrobił imprezę, jest dużo osób i generalnie wszyscy jadą po bandzie więc jak chcemy przyjechać to mamy kupić wódkę i coś tam jeszcze. Zebrałem więc pięć osób do Malucha i ruszyliśmy w drogę kupując wcześniej od jednego z chłopaków coś tam jeszcze, a zakup wódki planując na jakieś miejsce po drodze bo wiadomo, w sklepie taniej niż w barze, a pieniążek to rzecz ważna nawet jak jest się bananowcem.

   Żeby nie było tak łatwo to w nocy spadł pierwszy śnieg co zaskoczyło drogowców, a dla mnie stanowiło wyzwanie bo na letnich oponach nie jeździ się wcale łatwo po śliskiej nawierzchni co wiedział każdy kto pamiętał wypadek Bublewicza. No ale imprezka to jednak priorytet więc trzeba było gnać jak szatan tylko jak już byliśmy w Goleszowie to jadąca z nami córka wysokiego oficera policji w Katowicach powiedziała, że jak nas złapią to ona nie wie czy jakoś będzie to potrafiła ogarnąć jednym telefonem. Dla zmylenia wroga postanowiłem więc skręcić z głównej drogi i jechać przez Godziszów i Kisielów. To była masakra, śniegu sporo, o pługu można zapomnieć, pięć osób w Maluchu to ciasno i szyby zaparowane więc trzeba otworzyć okno, a tam zimno, światła robią widok rodem z Gwiezdnych Wojen, ale drogę oświetlają słabo, wycieraczki nie wyrabiają, ale jakimś cudem nagle naszym oczom ukazał się wysoki słup, na którym świeciła się wielka błękitna tablica z napisem ARAL. Nie miałem zielonego pojęcia, że za 20 lat w tym miejscu powstanie KFC, ale wysiadając z samochodu i idąc po te kilka flaszek postanowiłem, że dalej idziemy piechotą, a jak kolega się mnie zapytał czy rano będzie mi się chciało tu wracać to odpowiedziałem mu tak "Zawsze będzie mi się chciało tu wracać". Było kilka minut po północy, a dokładnie o północy otworzyli wtedy tą stację, która kilka lat później zmieniła nazwę na BP. Byliśmy więc absolutnie pierwszymi klientami tego miejsca, a pierwszą zaksięgowaną sprzedażą było paliwo, ale nie do samochodu.


   Mijały lata, powstała dwupasmówka, a po jej drugiej stronie bliźniacza stacja dla kierowców jadących w przeciwnym kierunku, niestety na skutek jakiś idiotycznych przepisów dojazd do stacji od strony starej drogi zablokowano betonowymi zaporami co uniemożliwiło wjazd. Jak Księstwo Cieszyńskie będzie niepodległym państwem to oczywiście będą inne przepisy i będziemy mogli wjeżdżać na tą stację z obu stron, ale póki co musimy sobie jakoś radzić więc dla osób chętnych do zrobienia zakupów na stacji powstał obok tych betonowych szykan taki mini parking gdzie można zostawić auto i wydeptaną ścieżką podejść do działającego przy stacji sklepu, kantoru, toalety czy baru.


   No właśnie, bar, bo przecież o tym miał być ten tekst. Stacja jakoś nie miała nigdy specjalnego szczęścia do gastronomii, były tam co prawda jakieś lokale, których nazwy nie warto już wspominać, ale mimo iż parę razy tam jadłem to nic tam dla mnie szału nigdy nie zrobiło i nie przypominam sobie żeby ktoś ze znajomych z jakimś specjalnym entuzjazmem to miejsce wychwalał. Dlatego tym bardziej ucieszyłem się jak parę miesięcy temu usłyszałem plotkę, że powstaje tam KFC, a podpytana przeze mnie jedna ze sprzedawczyń na stacji potwierdziła to.


   No i stało się, piękny rok 2018 zakończył się jak zwykle wielkim pijaństwem i płaczem piesków, a na jego miejsce przyszedł jeszcze piękniejszy rok 2019 budząc w ludziach nadzieje, że schudną, wreszcie sobie kogoś znajdą, nie będą oszukiwać szefa w pracy, a ze starymi przyjaciółmi odnowią kontakt, może nawet w przypływie samoogarnięcia uda się wyskoczyć na jakieś piwo z tym sympatycznym nowym kumplem, który już od dłuższego czasu proponuje i namawia, ale jednak kanapa, stary dres i nowy sezon Gry o Tron były póki co silniejsze. Z nowym rokiem otwarto również KFC, może nie z takim hukiem jak dwa lata temu Mak Kwaka albo dwa miesiące temu ten pawilon handlowy przez przekorę nazywany galerią, ale za to od razu dwa lokale, po jednym po każdej stronie ekspresówki.


   Podobno każdy z nich kosztował cztery miliony złotych więc trzeba będzie tam często jeździć żeby im się zwróciło. Plotka głosi, że mieli plan żeby otworzyć to później, ale remont poszedł szybciej niż ktokolwiek się spodziewał i w ten sposób otwierając lokal nie zdążyli przeprowadzić przewidzianych działań marketingowych ani odpowiedniego naboru pracowników w związku z czym poza szyldem nad drzwiami ciężko jest znaleźć gdziekolwiek reklamy czy informacje o otwarciu tego prestiżowego miejsca, a większość ludzi za ladą to ponoć przyjezdni z Kielc, Radomia i innych miejscowości, którzy mają to rozkręcić i pociągnąć aż skompletuje się lokalna załoga.


   Ja jako student pierwszego roku etnologii postanowiłem sprawdzić jak kultura walczącego w wojnie secesyjnej po stronie Unii niewolniczego południowego stanu Kentucky przyjmuje się u nas i będąc lekko przeziębionym zrezygnowałem dzisiaj z zajęć wf-u udając się z koleżanką i kolegą z grupy na lunch zjeść zestaw Zingera i kilka Hot Wingsów. Powiem wam, że wejść nie było łatwo, po przejściu wspomnianą już wcześniej wydeptaną ścieżką trzeba było wejść od tyłu od strony budowy, a my przeszliśmy do wejścia głównego gdzie czekała na nas gra w podchody przygotowana przez kogoś kto pewnie tęskni za czasami harcerstwa, ale wierzę, że za parę dni drzwi już będą naprawione i będzie można wchodzić od frontu.


   Reasumując, niezależnie od tego jak bardzo kocham kultowy Bar "Kurczak" na Górnym Rynku i z jakim sentymentem wspominam Bar "Złoty Kogut" na Śrutarskiej, niezależnie też od tego jak bardzo nie znoszę dominacji świata przez ponadnarodowe koncerny, to wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że będzie to punkt, który odwiedzać będę regularnie przynajmniej przez najbliższe kilka lat i nawet Pamela Anderson kręcąc kolejne filmiki demaskujące jak traktowane są kurczaki w hodowlach dla tej sieci, ani też cieszyńscy samorządowcy tłumaczący mi osobiście, że nie jest to zdrowa dieta, nie są w stanie wyperswadować mi żebym przestał poddawać się pokusie jaka ciągnie mnie do tej jedynej w swoim rodzaju chrupiącej panierki. Może kiedyś zrezygnuję z tego jak już rzucę mięso, ale póki co to jedynie czasami rzucam mięsem. Jeśli macie podobnie to do zobaczenia w kolejce po zamówienie.

   P.S. Jak ktoś mi wypomni, że robię lokalowi reklamę i pewnie mi za to zapłacili to przyznaję się, że w maju 2017 jak wróciłem z wycieczki do Irlandii i resztkę złotówek wydałem na pendolino z Warszawy do Katowic to poszedłem do KFC na drugim piętrze pawilonu handlowego zwanego Galerią Katowicką i zamówiłem zestaw zapominając, że zostały mi już tylko banknoty euro. Sprzedawca zawołał wtedy managera, a ja zapytałem się go czy mogę zapłacić w euro albo czy wie gdzie jest najbliższy kantor. On popatrzył na moje bagaże i powiedział, że jeśli jestem w podróży to tym razem mam za darmo. Fajny gest więc poczułem dług wdzięczności.

1 komentarz:

  1. oj tam panierka smaczna, zapłacili to odpowiedni wpis na blogu powstał ;)

    OdpowiedzUsuń